| 
 Dzisiaj w planie mamy wycieczkę na Red Skin Head (nazwa wyspy lub  plaży). Tuż po śniadaniu, punktualnie zjawiają się nasi opiekunowie i  pytają czy mamy stroje kąpielowe? Z opisu wycieczki wynikało, że będzie  to oglądanie korali i rybek z „bottom-glass boats", czyli łodzi ze  szklanym dnem. Kojarząc podobne atrakcje np. z Egiptu, wydawało nam się,  że będzie to jakaś nowoczesna jednostka, która zabierze na pokład całą  wycieczkę i po obejrzeniu okazów morskich wrócimy do portu. Okazało się,  że wygląda to nieco inaczej. Po drodze przewodnik wskazał nam tereny  zniszczone przez tsunami w 2004 roku - do tej pory na olbrzymich  obszarach widać pozostałości domów, kikuty drzew i stojącą wodę. Tak  więc tsunami to nie tylko niszcząca fala, której skutki są odczuwalne  natychmiast, ale efekt na kilka lat. 
Po 60 minutowej podróży samochodem zostaliśmy dostarczeni do małego  portu, „wejścia" do chronionego obszaru przyrody. Zgodnie z panującą  biurokracją zostały sprawdzone kilkukrotnie bilety (formularze A4 z  wypisanymi wszystkimi danymi i kilkoma pieczątkami), dodatkowo  zakupiliśmy (a raczej kupił dla nas nasz przewodnik) opłatę za aparat  fotograficzny. Następnie odczekaliśmy na rozpoczęcie boardingu  (punktualnie, zgodnie z informacją na biletach) i zajęliśmy miejsca na  starym statu wycieczkowym - na pokładzie było ok 30 osób, z czego 4  osoby z Europy  - pozostali to hindusi. 
  | 
 
 | 
 
 
Statek odcumował i po 40 minutach byliśmy na miejscu, w pobliży  urokliwej plaży. Aby dostać się na brzeg, należało przesiąść się do  małej, 6 osobowej łódki. Wtedy okazało się, czym są „glass-bottom boats"  - to po prostu małe, drewniane  łódki, które w dnie, zamiast zwykłych   desek mają wmontowane coś w rodzaju okna - wyglądało to tak jak dawne  drewniane okna, ale prawdopodobnie szkło było grubsze bo nie pękło (być  może nikt nie stanął na szybie). 
  
Duża łódź cumowała ok 50 metrów od brzegu i małe łódki płynąc do  brzegu robiły swoisty slalom, a przez dno można było oglądać naprawdę  unikalne rafy, korale, rybki i inne stworzenia. 
  
Na plaży każdy znalazł sobie miejsce, rozłożył rzeczy, przebrał się  (o tym za chwilę) i do w końcu do idealnie przejrzystej, ciepłej (33  stopnie) wody. 
Z przebieraniem było różnie - hinduskie kobiety przebierały się w  długie spodnie dresowe i bluzy, niektóre miały spodnie leginsy, koszulki  i na to zakładały kostium kąpielowy - ale większość do wody wchodziło  po prostu w sari. Większość z hinduskich plażowiczów (o ile nie wszyscy)  nie umiała pływać. Ich snorekeling polegał na tym, że przewodnicy  zabrali ze statku kilka kół ratunkowych, „wkładali" w to amatora  pływania, zakładali mu maskę i fajkę i ciągnęli na rafę - na głębokości  2-5 metrów można było zobaczyć to co zwykle widuje się w akwariach lub  filmach przyrodniczych. 
  
My wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie z dwóch powodów. Po pierwsze  dysponowaliśmy własnymi maskami i fajkami, do tego jedno z nas miało  cienki skafander do nurkowania, ale przede wszystkim byliśmy biali. 
Na początku widzieliśmy tylko ogromne poruszenie i zainteresowanie  kiedy założy
liśmy stroje, ale po wymianie kilku zdań, wszyscy byli na tyle  ośmieleni, że zostaliśmy uwiecznieni na kilkunastu wspólnych  fotografiach. Dowiedzieliśmy się przy tym wielu bardzo ciekawych rzeczy  zarówno o zwyczajach kąpielowych, jak i generalnie o spędzaniu wakacji i  świąt przez ludzi z Indii. Nie było dwóch takich samych historii i o  ile dobrze zrozumieliśmy, to każda grupa była z innego regionu i mówiła  innym językiem (oczywiście większość osób komunikowała się po  angielsku). Tak więc uczyliśmy się słów w sanskycie, bengali, tamil,  hindi i orisa (nie jestem pewny czy to nazwa języka, ale na pewno jest  to nazwa regionu). 
  
Nasz snorkeling trwał 2 razy po 45 minut - oczywiście nie  potrzebowaliśmy do tego pomocy i koła ratunkowego. Pod wodą można  zobaczyć .... 
  
Powrót był 45 minut wcześniej niż wstępnie planowano, ale  prawdopodobnie dlatego, że z powrotem zabrała nas inna łódź, nieco  szybsza (były w sumie 3 i podobno przy boardingu miało znaczenie na  którą się wsiada, ale przy powrocie to już znaczenia nie miało) 
Co ciekawe, mimo że przybyliśmy wcześniej, nasz kierowca został  dowieziony na motorze po 10 minutach. System powiadamiania i współpracy  pomiędzy poszczególnymi przewodnikami jest naprawdę doskonały i każdy  wie, kto jest przez kogo dowożony i odwożony. 
  
- 
powrót to hotelu, kolacja 
 
- 
zamieszanie z rachunkiem 
 
- 
spanie, pakowanie 
 
- 
fajerwerki przed drzwiami, huk 
 
  |